wtorek, 6 kwietnia 2010

Jak mBank marnuje czas swój i swoich klientów

Telefon dzwonił, zajęty byłem, więc kilka razy nie odebrałem. Numer zastrzeżony, więc nie oddzwaniałem, ale natarczywie dzwonił co kilka godzin, przez parę dni. W końcu odbieram.

Z drugiej strony miły pan z mBanku z propozycją linii kredytowej w rachunku (czyli kredytu odnawialnego). Z mBanku korzystam od dawna, ale nie trzymam tam dużych pieniędzy, to drugie konto, przelewam tam co jakiś czas parę złotych by mieć na jakieś nagłe internetowe (Allegrowe) płatności. Więc w sumie zdziwiła mnie ta propozycja, bo historia rachunku taka a nie inna. Nie prosiłem o żaden kredyt, nawet mi to do głowy nie przyszło. Podzieliłem się wątpliwościami, które pan z mBanku szybko rozwiał, proponując jakiś nieduży limit.

Grzecznie podziękowałem, wymawiając się brakiem czasu , ale nalegał i namawiał, więc w sumie uległem, zawsze to dodatkowe kilka groszy na jakieś nieprzewidziane wypadki. Tu się dopiero zaczęło, cała procedura, łącznie z odczytaniem (i nagraniem) przeróżnych klauzul i zastrzeżeń, trwała niemal pół godziny. Na koniec konsultant oczywiście zastrzegł, że ostateczna decyzja zostanie podjęta po rozpatrzeniu przez analityka, ale że to w zasadzie formalność.

No i po paru dniach dostałem maila, że:

z przykrością informujemy, że w ocenie analityków naszego Banku Twoja aktualna sytuacja nie daje wystarczającej podstawy dla przyznania wnioskowanego produktu kredytowego
No i dobrze, tylko po co było dzwonić i namawiać? Straciłem bezpowrotnie 30 minut życia, pan konsultant również, nie licząc kosztów rozmów telefonicznych. I kosztów pracy analityka, z którego decyzją się zgadzam, bo zdziwiłbym się gdyby mi ten kredyt przyznali (choć w zasadzie nic już nie powinno dziwić). Ale sami mnie ścigali z tą propozycją, kwota linii kredytowej też była zaproponowana przez konsultanta. Więc po co to wszystko?

Jedno wiem, nigdy już nikomu z mBanku nie uda się namówić mnie na nawet najkrótszą rozmowę. Jak będę czegoś potrzebował, sam zadzwonię.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

The Beatles USB Box Set - merlin kontra empik, czyli co to jest cena rynkowa?



Na początek kilka definicji:
  • The Beatles USB Box Set - piękny 16 GB pendrive w kształcie zielonego jabłuszka, zawierający (uwaga) cyfrowe wersje (MP3 320kbps, DRM-free i FLAC 44.1kHz 24 bit - czyli jakość teoretycznie lepsza niż CD) wszystkich 14 zremasterowanych cyfrowo płyt czwórki z Liverpoolu. Jest to limitowana (30 tys. nakładu) wersja The Beatles Stereo Box Set, czyli zestawu tychże właśnie płyt.
  • merlin.pl - sklep internetowy, początkowo mała księgarnia, przez 10 lat istnienia wyewoluował w największy(?) na polskim rynku wielobranżowy sklep internetowy.
  • empik.com - duża siec sprzedaży książek i wydawnictw muzycznych i elektronicznych, generalnie sklepy stacjonarne, ale prowadzi r ównież sprzedaż w intrnecie, dużą zaletą jest możliwość bezpłatnego odbioru w jednym z wielu salonów firmy. Co ciekawe, nazwa empik wywodzi się z sieci Klubów Międzynarodowej Prasy i Książki EMPiK, powstałych w Polsce jeszcze w latach 40. ub. wieku.
Wydawnictwo wypasione niezmiernie, w skład wchodzi 14 albumów:
  1. Please Please Me (1963)
  2. With The Beatles (1963)
  3. A Hard Day's Night (1964)
  4. Beatles for Sale (1964)
  5. Help! (1965)
  6. Rubber Soul (1965)
  7. Revolver (1966)
  8. Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (1967)
  9. Magical Mystery Tour (1967)
  10. The Beatles (1968)
  11. Yellow Submarine (1969)
  12. Abbey Road (1969)
  13. Let It Be (1970)
  14. Past Masters (1962–1970)
Dwa z nich, The Beatles i Past Masters, są dwupłytowe. Do tego filmiki dokumentalne w formacie QuickTime oraz flashowe prezentacje wszystkich okładek. No i sam nośnik jest piękny.

Ile takie coś jest warte? No właśnie, generalnie tyle, ile zgodzi się zapłacić potencjalny nabywca, więc nie dziwi różnica w cenie między dwoma wymienionymi sklepami. Ale zobaczcie jaka to różnica, a przy okazji może ktoś mi powie, co to znaczy cena rynkowa?

Bo oto merlin.pl wycenił wydawnictwo na 940,99 zł, zaznaczając jednocześnie jak wiele oszczędzamy, bo cena rynkowa to ponad tysiąc PLN, dokładnie 1006,99 (swoją drogą, skąd oni takie ceny biorą?).
Natomiast empik.com. ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, sprzedaje ten sam album za 883,49 zł, a cena rynkowa wg nich to niemal tyle co cena promocyjna merlina, bo 949,99 zł.

No i dobrze, kapitalizm ma swoje prawa, ale takie manipulowanie ceną odniesienia, zwaną przez obu sprzedawców "ceną rynkową" budzi pewien niesmak.

Po wyszukiwaniu w ceneo i nokaut, cena w empiku wydaje się najniższą na naszym rynku i w dodatku bardzo atrakcyjną. W amerykańskich sklepach cena oscyluje woków 240 $.

A swoja drogą, chciałbym to mieć, szkoda, że następny Mikołaj przyjedzie w zaprzęgu reniferów dopiero za 11 miesięcy ;)