Jak mBank marnuje czas swój i swoich klientów
Telefon dzwonił, zajęty byłem, więc kilka razy nie odebrałem. Numer zastrzeżony, więc nie oddzwaniałem, ale natarczywie dzwonił co kilka godzin, przez parę dni. W końcu odbieram.
Z drugiej strony miły pan z mBanku z propozycją linii kredytowej w rachunku (czyli kredytu odnawialnego). Z mBanku korzystam od dawna, ale nie trzymam tam dużych pieniędzy, to drugie konto, przelewam tam co jakiś czas parę złotych by mieć na jakieś nagłe internetowe (Allegrowe) płatności. Więc w sumie zdziwiła mnie ta propozycja, bo historia rachunku taka a nie inna. Nie prosiłem o żaden kredyt, nawet mi to do głowy nie przyszło. Podzieliłem się wątpliwościami, które pan z mBanku szybko rozwiał, proponując jakiś nieduży limit.
Grzecznie podziękowałem, wymawiając się brakiem czasu , ale nalegał i namawiał, więc w sumie uległem, zawsze to dodatkowe kilka groszy na jakieś nieprzewidziane wypadki. Tu się dopiero zaczęło, cała procedura, łącznie z odczytaniem (i nagraniem) przeróżnych klauzul i zastrzeżeń, trwała niemal pół godziny. Na koniec konsultant oczywiście zastrzegł, że ostateczna decyzja zostanie podjęta po rozpatrzeniu przez analityka, ale że to w zasadzie formalność.
No i po paru dniach dostałem maila, że:
z przykrością informujemy, że w ocenie analityków naszego Banku Twoja aktualna sytuacja nie daje wystarczającej podstawy dla przyznania wnioskowanego produktu kredytowegoNo i dobrze, tylko po co było dzwonić i namawiać? Straciłem bezpowrotnie 30 minut życia, pan konsultant również, nie licząc kosztów rozmów telefonicznych. I kosztów pracy analityka, z którego decyzją się zgadzam, bo zdziwiłbym się gdyby mi ten kredyt przyznali (choć w zasadzie nic już nie powinno dziwić). Ale sami mnie ścigali z tą propozycją, kwota linii kredytowej też była zaproponowana przez konsultanta. Więc po co to wszystko?